Social media to olbrzymia otchłań. Można odnaleźć w niej wszystko. Ostatnio na moich kontach coraz częściej wyskakują przeróżne osoby uczące medytacji, czytające kroniki akashy, pracujące z energią, roślinami mocy, otaczające się amuletami lub praktykujące szamanizm. Zajmują się one różnymi systemami rozwoju duchowego, których techniki mogą prowadzić do gwałtownego przebudzenia i głębokiego wglądu. W dość ekspresowym tempie wznieść na wysokie wibracje, z których jednocześnie szybko można spaść w czeluści własnych neuroz. Duchowość często przedstawiana jest jako sposób na osiągnięcie stanu błogiej szczęśliwości, doświadczenie wewnętrznego spokoju lub poczucia jedności z wszechświatem. Wystarczy okadzić się palo santo, przyłożyć szlachetny kamień na udrożnienie energii, puścić w tle piękną mantrą i pomedytować. Po chwili można oddać się w krainę zadowolenia i błogiej sielanki. Tak promowana duchowość całkowicie mija się, z tym, czym naprawdę jest. Staje się kolejną wielką pułapką dla “ego”.

Duchowość niekoniecznie ma uodparniać na wszystkie troski lub stać się formą pocieszenia w życiowej niedoli. Tak przedstawiana duchowość zamiata pod dywan to, co trudne, bolesne i wywołujące poczucie dyskomfortu. Staje się kolejną iluzją, która oddziela  nas przed bardzo ważną częścią rzeczywistości. Duchowość stawia nas w prawdzie, z wszystkim takim jakie jest. Pomaga zanurzyć się i eksplorować każdą życiową sferę. Cierpienie i ból, ten fizyczny, emocjonalny i psychiczny są nieodłączną częścią naszego istnienia. Duchowość nie może wypierać tego co trudne, lub niewygodne. Ma pomóc to wszystko zintegrować. Nie służy do uciekania od prawdziwych doświadczeń, ale do konfrontacji z tym, co ludzkie i autentyczne. Nie usuwa traum i trosk, ale pomaga uważnie poszukać ich przyczyny. Tak pojmowana duchowość osadzona jest w autentycznym przeżywaniu życia, a nie tłumieniu jego przejawów.  

Duchowy rozwój nie wprawia w pozytywny nastrój, ale pomaga zgłębić to, co Jung określił mianem „Cienia”. To eksplorowanie własnych negatywnych schematów myślenia i zachowania. Odnalezienie tego, co wprawia nas w poczucie winy. Rozbicie własnych mechanizmów obronnych. Identyfikowanie i oswajanie lęków, kompleksów oraz obaw. Pseudoduchowść, która ukazuje duchowość jako praktyki wprowadzające nas w lepsze samopoczucie, to namawianie do samooszukiwania oraz żerowanie na osobach, które naprawdę pragną zrozumieć siebie i dokonać wewnętrznej przemiany. Droga do poznania prawdy, nie może stać się ucieczką od niej. Tego nauczyła mnie konsekwentna praktyka jogi i medytacji – bezpośrednio obnażyły wszystko co myślałem na swój temat. Na macie doświadczyłem wielu chwil radości i uniesienia, ale równie często pojawiało się rozczarowanie, ból, zniecierpliwienie, autoagresja, poczucia niemocy i bezradności. Właśnie w tych trudnych chwilach najlepiej poznawałem samego siebie. Nie było żadnego odwrotu. Tylko ja, mata i  magiczna przestrzeń w koło. Kiedyś traktowałem to jako pojedynki z samym sobą. Dzisiaj wiem, jak bardzo te chwile pozwoliły mi zaakceptować siebie i odpuścić to, co niepotrzebne. Taki wgląd przynosi tylko regularna i zdyscyplinowana praktyka. Leżenie w savasanie, choć tak bardzo przyjemne lub leniwie przeciągać się na macie nie pozwolą nam wyruszyć w duchową przygodę. Praktyka jogi to niezwykle żmudny proces, ale za to pozwalający zbudować solidne fundamenty. A to wszystko przepięknie zapisuje się w ciele. Oczywiście wyrozumiałość wobec siebie i umiejętność odpuszczania są równie niezbędne. Życiowego balansu też należy się nauczyć. 

Prawdziwy rozwój duchowy nie pozwala nam tworzyć kolejnych iluzji na swój własny temat. Zrzuca maski, rozbija blokady, niweluje napięcia i podłącza nas z powrotem do strumienia życia. Duchowość nie może służyć do unikania konfrontacji z niewygodnymi uczuciami lub dystansowania się od osobistych problemów. Prowadzi nas do poznania własnego człowieczeństwa. Niczego nie usuwamy z własnego życia, ale znajdujemy dla tego przestrzeń. Gdy wejdziemy na takie wysokie wibracje, to cała sztuka polega na tym, by się na nich utrzymać. Dlatego ciągle praktykuję jogę. Nie po to, by osiągnąć stan oświecenia, ale by utrzymać korzyści jakie mi przyniosła. Nie ma żadnego szczytu do zdobycia. Jej sens istnieje tylko wtedy kiedy jest wykonywana. To małe urzeczywistnienie dopiero motywuje nas do pracy nad sobą.

Mam wrażenie, że czasami chęć szerzenia duchowych nauk nie wypływa z potrzeby pomocy ludziom, ale ma pomóc dowartościować własne ego. Tym może być budowanie społeczności internetowych wokół własnej osoby. Jeżeli służy to tylko do targetowania i sprzedawania własnych duchowych produktów, to intencje również nie są dość czyste. Poczucie wartości powinno być osadzone w naszym wnętrzu, a nie bazować na tym, co przemijające. Budowanie takich społeczności w momencie, gdy chcemy (nawet nieświadomie) podnieść poziom swojej zajebistości jest po prostu traktowaniem ludzi w sposób instrumentalny. Służą oni jako środek do zaspokojenia potrzeb. Jeżeli tak się dzieje, nie możemy mówić o prawdziwej duchowości

Ach, te “ego”. Lubi płatać nam figle. Uważam jednocześnie, że nie należy się pozbywać swojego “ego”. Kim byśmy wtedy byli? Silne ego jest potrzebne. Nabieramy pewności siebie, zrozumienia, samoświadomości, samokontroli i samoakceptacji. Staje się ono wtedy narzędziem do realizacji dharmy. Praktyki duchowe wzmacniają ego. Staje się ono bardziej wyraziste i możliwa staje się jakakolwiek z nim praca. Dopiero wtedy możemy przejść do etapu integracji, a następnie transgresji. Wielu duchowych nauczycieli posiada silną osobowość. Nauki wschodu mówią natomiast dużo o braku przywiązywania się, w tym do “ego”, które zostało świadomie skonstruowane. Na pewnym etapie należy się rozstać z tym, co stworzyliśmy. Inaczej ugrzęźniemy w miejscu na duchowej ścieżce. Dopiero, gdy zostanie wykonany ten kolejny kroku, można rozpocząć kolejny cykl podróży i skupić się na dzieleniu mądrością i światłem z innymi istotami. 

Wiele osób głoszących duchowe nauki doznaje inflacji ego. Jest przekonana, że zdobyła głęboki wgląd, będąc zaledwie na początku drogi. To syndrom neofity, który pragnienie opowiedzieć całemu światu jakiego niesamowitego przebudzenie doświadczył. To oświecenie spłynęło nagle, niczym pierwsze ciepłe promienie wiosennego Słońca. Pytanie tylko czy ta głęboka przemiana ma porządny fundament, czy jest tylko tymczasowym wglądem? Ten wpis nie ma na celu zdyskredytowania, czy ośmieszania osób, które dzielą się duchowością na swoich kontach. Ma na celu zwrócenie uwagi, że prawdziwy rozwój wewnętrzny to ciężka praca nad samym sobą, a nie ucieczka od rzeczywistości w duchowy świat. Gdy przyglądam się swoim nauczycielom lubię wiedzieć czy uporządkowali oni swoje własne życie, zanim zaczęli uczyć innych, jak budować relacje ze światem. Często mam wrażenie, że dla niektórych jest to po prostu łatwy i dochodowy biznes. Wystarczy wykreować siebie, (opowiedzieć o swoim odosobnieniu medytacyjnym), napisać kilka natchnionych postów, targetować cel i działać! Robota łatwa, a odpowiedzialności żadnej. Zajmując się rozwojem wewnętrznym doprowadzamy kogoś do głębokiego wglądu we własną duszę, gdzie można dotrzeć do bardzo nieprzyjemnych miejsc. Mogą wyjść głęboko skrywane traumy, o których nie chcemy pamiętać, głęboko zakorzenione urazy czy zepchnięte kompleksy przykryte uśmiechem. Dopiero wtedy zaczyna się proces wewnętrznego uzdrawiania. Niestety, rzadko kto bierze za to odpowiedzialność, gdy uczniowi faktycznie zawali się świat. Przypomina to coaching, który jeszcze niedawno skupiał się na budowaniu motywacji i pewności siebie. “Możesz wszystko, tylko uwierz w to i weź się do pracy!” Niby jasne, ale jakoś nie zawsze działa. Jest wielu nauczycieli ze sprawdzonych ścieżek, którzy uczą medytacji. Istnieją różne buddyjskie sangi, certyfikowani nauczyciele mindfulness, profesjonalne grupy medytacyjne, curanderos przekazujący wiedzę od swoich ojców. Niestety wiele osób natrafia na samozwańczych guru łudzących obietnicami wewnętrznego dobrostanu. Pogłaskają, powiedzą miłe słowa, wyślą uśmieszek. Prawdziwy nauczyciel potrafi rozbić zasłonę iluzji i złudzeń, waląc prawdę w między oczy. Tak by rozbić maskę, która wydaje się naszym prawdziwym “ja”. Miejcie to na uwadze, gdy będziecie scrollować Internet.

Podobne wpisy