Na pierwszy rzut oka – pusta, monotonna, może nawet przytłaczająca. Nieskończona przestrzeń piasku i nieba. Brak bodźców, które zwykle przykuwają naszą uwagę: brak dźwięków miasta, intensywnych zapachów, zmieniających się scen, hałasu codzienności. Nic się nie dzieje. A jednak… dzieje się wszystko.

W takim krajobrazie umysł zaczyna się buntować. Przyzwyczajony do ciągłej stymulacji, do bycia „zajętym”, szuka czegoś, czym mógłby się nakarmić. Zaczyna podsuwać myśli, wspomnienia, obrazy, plany. Jakby bał się tej ciszy. Jakby próbował zapełnić ją sobą – swoim komentarzem, narracją, kontrolą. To wewnętrzne poruszenie, ten niepokój, to nic innego jak umysł, który nie wie, co zrobić z chwilą, która nie wymaga działania.

Ale po pewnym czasie… coś się zmienia. Ten potok myśli zaczyna zwalniać. Traci impet. Słowa w głowie cichną. Pojawia się przestrzeń – nie na zewnątrz, lecz ta wewnętrzna. Uwaga, która wcześniej skakała z jednej rzeczy na drugą, zaczyna się uspokajać. Zamiast uciekać w przyszłość lub przeszłość, zostaje tu. Teraz.

I wtedy zaczynamy czuć ciszę. Nie tę niezręczną, której się boimy w rozmowach. Nie ciszę jako „brak czegoś”. Ale ciszę jako pełnię. Jako żywą, subtelną obecność, w której nie trzeba nic robić, nic mówić, nic poprawiać.
Ciszę, która nie męczy, ale przynosi ulgę.
Ciszę, w której jesteś sobą – nagim, prawdziwym, nieudającym.
Jakby ktoś wyłączył cały świat i zostawił tylko Ciebie. Oddychającego. Obecnego. Spokojnego.

W takim stanie medytacja nie jest techniką. Nie wymaga wysiłku. Nie ma celu.
Ona po prostu się wydarza. Naturalnie. Bez napięcia. Bez potrzeby „robienia czegoś”.
Pustynia – ta zewnętrzna i ta wewnętrzna – staje się lustrem. Odbija to, co naprawdę w nas jest. Bez ozdób. Bez filtrów. Bez hałasu.

I nagle ta monotonia, którą widzieliśmy na początku… przestaje być pusta.
Staje się pełna.
Pełna przestrzeni. Pełna spokoju. Pełna obecności.
Pełna tego, czego tak często brakuje nam w codziennym życiu.

Bo może właśnie w tej „nudzie”, w tej pozornej pustce, kryje się to, za czym naprawdę tęsknimy – chwilą ciszy, w której nic nie trzeba udowadniać. Chwila, w której po prostu jesteśmy.

Podobne wpisy